23 lipca 2005

*s.pra/w:a=mo.TY.la*

Był sobie motyl pewien.
Cały w barwne plamy.
(W kolory, jakie w życiu rzadko spotykamy..)
W jakieś esy floresy.
W jakieś dziwne znaki.
(Na żadnym materiale nie widziano takich..)
W jakieś śmieszne motywy,
wdzięczne niesłychanie,
które mieć nic wspólnego nie mogły z fruwaniem.

Fruwał sobie nasz motyl w okoliczne strony,
a każdy kto go spotkał był nim urzeczony.
I potem z przyjemnością wspominał tę chwilę,
w której się przypadkowo zetknął z tym motylem.
Motyl bowiem swym lekkim motylim przelotem
sprawiał,
że trzeba było wspominać go potem
i spełniał tym sposobem
codzienne,
życiowe
zadania dla motyli - jak sądzę - typowe.

Aż nagle z różnych stron się sypnęły zarzuty
i motyl fruwać zaczął zupełnie jak struty,
Rozmaite skrajne rzeczy mu przypisywali
od skrajnego nieróbstwa
po skrajny formalizm
Architekci
pretensje wnosili, że siada
na przez nich uczynionych współczesnych fasadach
i na skutek swej jakże formalnej barwności
psuje efekt tak przez nich wielbionej szarości..
Malarze,
co malują popielate twarze,
orzekli, że ten motyl zwyczajnym jest łgarzem,
albowiem coś takiego,
w takich barw doborze
w ogóle na tym świecie zaistnieć nie może..
Sprzedawcy
donosili z rozlicznych Emhade,
że motyl kiedy wpadnie i siądzie na ladę,
to wtedy już za skarby nie można nikomu
wlepić choćby pół metra wełny lub kretonu,
bo wszyscy tylko wzrokiem wodzą za motylem,
a na nich (na subiektów) kukają niemile..

Tak to wokół motyla zrobiła się wrzawa
i wielu zaprzątała ta motyla sprawa
i w końcu, moi drodzy, skończyło tak się to,
że motyla dla dobra ogółu wyklęto.
A kto wyklął?
Nie powiem, gdyż było ich tylu..
W każdym razie ci,
którzy bledli przy motylu!

Brak komentarzy: